Niewątpliwym plusem tej książki jest przyciągająca wzrok okładka: piękne połączenie czerwieni i szarości. Most w tle dobrze komponuje się z motywem powieści. Szkoda tylko, że modelka ma rude, a nie brązowe włosy - wtedy byłoby idealnie. Zamysł całości też nie jest zły. Zapowiadał się ciekawie. "Świat bez mężczyzn"... W tym miejscu zaczynają się zgrzyty i nieścisłości. Skoro Król jest jedynym mężczyzną, któremu można ufać, dlaczego jego armia składa się z samych mężczyzn? Idąc tym tropem, powinna raczej rekrutować kobiety. Skoro nauczycielki w szkole są takie nieczułe i całkowicie podporządkowane prawu, dlaczego jedna z nich tak po prostu pomaga Eve w ucieczce? Czy dziewczyny w szkole naprawdę są takie tępe, żeby nie zastanawiać się, po co jest miesiączka? Skąd one się wzięły? Że do rozwoju cywilizacji potrzebni są ludzie i jak ci ludzie "powstają"? Przecież same miały matki, ojców. Główna bohaterka ciągle wspomina matkę. Skoro już o niej mowa, Eve jest... dziwna. Niby wrażliwa, bo nie może patrzeć na śmierć sarny, ale potem zjada jej mięso. Dba o przyjaciółki, chce zabrać je ze szkoły (ciekawe jak), ale swoją bezmyślnością i egoizmem naraża na niebezpieczeństwo ludzi, którzy jej pomagają. Narzeka, że Caleb ją zostawił, że jest taki, jak mówiły nauczycielki, ale nie pomyśli o tym, że w jej obecności grozi mu śmierć z ręki poszukujących jej żołnierzy. Właśnie. Co ona ma w sobie takiego, że Król tak uparcie ją ściga? Mało ma dziewczyn w szkołach? Dlaczego chce akurat jej? To samo tyczy się Leifa - ma pod ręką Arden, ale dobiera się do Eve. Zastrzeżenia budzi także to, że bohaterka tak szybko przestawiła myślenie i zaufała chłopakom z nory. Ma bardzo otwarty umysł po trzynastu latach nauki o Zagrożeniach Wywoływanych przez Mężczyzn i Chłopców, skoro po chwili wahania składa swoje życie w ręce dopiero co poznanego chłopaka, a potem idzie z nim do obozu pełnego chłopców. Rozbawiła mnie scena, w której Eve siedzi z Calebem (złym chłopakiem!) na koniu i oznajmia mu, że jego plany o odbyciu z nią stosunku się nie powiodą. Odważne słowa, zważywszy na jej położenie. Kiedy on uświadamia ją, że nie jest w jego typie, zamiast cieszyć się, że nic jej nie grozi, ona zaskoczona zastanawia się, jak to możliwe, bo powinna być w typie każdego. Litości... Nie wspominam już o tak absurdalnych pomysłach, jak jazda trzech osób na koniu galopem czy przechodzenie jeziora po dnie, trzymając się gałązek, bo nie umie się pływać. (Swoją drogą, jeśli na początku książki Eve bez problemu zanurza się w wodzie, przechodząc przez jezioro na terenie szkoły, dlaczego później Caleb uczy ją tego w jeziorze Tahoe?) Nie przekonała mnie cudowna przemiana Arden: najpierw była Pierwszą Wredną Szkoły, potem nagle zaczęła narażać życie dla Eve. Nie spodobało mi się, że tajemnica wychodzi na jaw już w pierwszym rozdziale książki. Autorka mogła poświęcić ze dwa lub trzy na nakreślenie atmosfery szkoły, zanim rzuciła bohaterkę w wir wątpliwości. Przez całą lekturę miałam wrażenie, że Eve biernie poddaje się działaniom innych bohaterów. A te działania, oczywiście, zawsze wybawiają ją z kłopotów. Biorąc pod uwagę wszystkie niedociągnięcia fabuły i fatalną korektę, czytało się nawet przyjemnie. Jednak nie jest to pozycja warta polecenia ani powrotu.