Książkę wydała Fabryka Słów, a z mojego doświadczenia wynika, że to wydawnictwo byle czego na rynek nie puszcza. Tak było i tym razem. Intrygująca okładka, przyjemna w odbiorze szata graficzna, dobra czcionka i zaledwie parę literówek. Wielkimi plusami są bohaterowie - bardzo daleko im do ideału. Naina nie jest romantyczną heroiną, jakich pełno obecnie w podobnych powieściach, irytowała mnie jej postawa w początkowych relacjach z Dawletiarowem. Na szczęście później się ogarnęła i było już znacznie lepiej. W tym duecie niepodzielnie dominuje Igor, także zupełnie innych od produktów edwardopodobnych - ma koszmarny charakter, którego najbardziej wyrazistą cechą jest umiejętność bardzo kulturalnego obrażania ludzi tak, żeby przez tydzień nie mogli się pozbierać. W dodatku wcale nie jest przystojny, o ile mogłam wywnioskować ze skąpych napomknień narratorki. Powieść nie ma jednego głównego wątku, któremu podporządkowana jest cała fabuła, dążąca do rozwiązania. Takich punktów kulminacyjnych naliczyłam co najmniej trzy. Akcja nie rwie do przodu w szaleńczym tempie, a mimo to nie nudzi, jak można by się spodziewać, co jest dla mnie swoistym fenomenem. Przez prawie całą lekturę zastanawiałam się, dlaczego właściwie jeszcze nie odłożyłam tej książki. Przecież w zasadzie nic się nie dzieje... A jednak doczytałam i to bez najmniejszego trudu. Powieść generalnie jest dobra, jednak kilka drobiazgów mi przeszkadzało. Primo: nijak nie mogłam zorientować się w czasie akcji. Ta milicja, początki internetu sugerowałyby system sprzed ćwierć wieku, a w stopce jest podany tylko rok polskiego przekładu. Secundo: Naina nigdzie nie pisze wprost, ile ma lat. Niby coś tam sobie wyliczyłam pi razy drzwi według polskiego systemu szkolnictwa, a kto tam wie, jak jest w Rosji. Tertio: zakończenie! Potraktowane po macoszemu, jakby autorka chciała jak najszybciej skończyć książkę. Zupełnie mnie nie zadowoliło, dlatego odjęłam jedną gwiazdkę.